Do Sejmu wpłynęła inicjatywa ustawodawcza Komitetu „Chrońmy dzieci”, podpisana przez 250 tysięcy osób oraz wspierana przez czołowych polityków Prawa i Sprawiedliwości, z Marszałek Witek i Ministrem Czarnkiem na czele. To kolejna próba ograniczenia niezależności szkół.
Projekt ustawy zakłada zmianę art. 86 Prawa oświatowego, który dziś mówi, że w szkołach mogą działać stowarzyszenia i organizacje, których celem statutowym jest działalność wychowawcza albo rozszerzanie i wzbogacanie form działalności dydaktycznej, wychowawczej, opiekuńczej i innowacyjnej szkoły lub placówki – z wyjątkiem partii i organizacji politycznych. Podjęcie takiej działalności wymaga uzyskania zgody dyrektora szkoły lub placówki i pozytywnej opinii rady szkoły i rady rodziców.
Tymczasem teraz, autorzy projektu chcą, by oprócz partii zakaz wejścia do szkół podstawowych i przedszkoli miały też stowarzyszenia i inne organizacje „promujące zagadnienia związane z seksualizacją dzieci.”
To kolejna wersja ustawy Lex Czarnek, tym razem schowana za inicjatywą obywatelską.
Głosy krytyczne wobec jej założeń pozostają takie same. Jednym z nich jest ten, wyrażony przez Annę Sobalę-Zbroszczyk dyrektorkę 2 SLO z Oddziałami Międzynarodowymi im. Pawła Jasienicy w Warszawie.
W maju na łamach OKO.press w ramach cyklu artykułów “Szkoła na wybory”, autorka pisała, że celem ustaw – w teorii chroniących dzieci – tak naprawdę jest praktycznie uniemożliwienie wstępu do szkół (w tym przypadku również przedszkoli) organizacjom pozarządowym, które – w domniemaniu – są źródłem tego zła, jakim jest seksualizacja. Bo to one ją do szkół przynoszą, przychodzą i seksualizują dzieci.
Trzeba więc zbudować sieć barier powstrzymujących – żeby zgodę na wejście organizacji musieli udzielić rodzice uczniów, ale też Rada Szkoły, Rada Rodziców, kurator i organ prowadzący. Dopiero po uzyskaniu wszystkich tych zgód, w bliżej niesprecyzowanym czasie, dyrektor szkoły będzie mógł organizację do szkoły wpuścić. Pozornie.
Proces jest tak wymyślony, żeby to było praktycznie niemożliwe.
I to nawet nie z powodu liczby zgód, jakie trzeba uzyskać. Dyrektor szkoły nie odważy się nawet zapytać o zgodę żadnego organu – a nuż ktoś go oskarży, że chce seksualizować.
Czym jest właściwie ta seksualizacja?
Nie do końca jest to jasne.
W pracach psychologów ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej można znaleźć definicję:
Seksualizacja to proces, w wyniku którego wartościowanie drugiej osoby oraz siebie samego/ siebie samej dokonywane jest przez pryzmat atrakcyjności seksualnej. Odbywa się w trzech wymiarach: społeczno-kulturowym, interpersonalnym i intrapsychicznym.
Czy w szkole jakaś organizacja pozarządowa uczy dzieci, by oceniały się przez pryzmat atrakcyjności seksualnej? Czy w szkołach ktoś buduje kulturę, która do tego zachęcą? Nic podobnego.
To oczywista bzdura. Nikt tego nie robił, nie robi i robił nie będzie. Gdy rządzący nami mówią, że chcą bronić dzieci przed seksualizacją w szkole dokonywaną przez organizacje pozarządowe tak naprawdę manipulują – nie chodzi o seksualizację, przynajmniej tę zgodną z definicją, chodzi o coś innego.
Przeczytaj całość artykułu TUTAJ.
SOS dla Edukacji sprzeciwia się ideologizowaniu i indoktrynacji polskiej szkoły. Zamiast tego domaga się szkoły pluralizmu, w której możliwy będzie dialog a nie monolog. Nasze postulaty zostały ujęte w Pakcie dla Edukacji.