Gdyby w dużym mieście spytać przechodzących ulicą uczniów, kto z nich bierze korepetycje, twierdząco odpowie ponad połowa (średnia dla całego kraju wynosiła w zeszłym roku podobno niemal 35%, jak informuje Agata Szczerbiak na łamach tygodnika Polityka*. Czy to zjawisko głosi załamanie systemu powszechnej, darmowej edukacji?
Jak świat światem
Korepetycje nie są wynalazkiem ostatnich lat. Według infografiki zamieszczonej na stronie Tutorcruncher „korepetytorem”, w dodatku słynnym na cały świat, był Sokrates. Kłopot w omawianiu zjawiska korepetycji w przekroju historycznym sprawia fakt, że do czasu powstania instytucji edukacyjnych usługę wspierania w nauce mogli realizować wyłącznie „prywatni korepetytorzy”. Nawet w średniowiecznych uniwersytetach dla studentów ważniejsza była osoba ich mentora, niż „wydział”, jaki kończyli.
Praktyka indywidualnych relacji między uczniem a mistrzem została uregulowana w uniwersytetach siedemnastowiecznych, gdzie poza uczęszczaniem na wykłady, każdy student „należał” do jakiegoś tutora, którego zadaniem było opiekowanie się przebiegiem nauki młodego człowieka i dbałość o poszerzanie jego horyzontów wedle najlepszych wzorców indywidualizacji kształcenia. Co do młodszych dzieci, to bogaci rodzice zatrudniali prywatnych guwernerów, którzy przygotowywali dzieci do studiów, ubożsi zadawalali się lokalnymi szkołami (najczęściej parafialnymi).
Powstanie profesji korepetytora historycy oświaty datują na wiek XV: niejaki Trotzendorf założył w Złotoryi „republikę szkolną”, w której porządek utrzymywali sami uczniowie, wychowując się wzajemnie. Korepetytorzy – „strażnicy nauk”, wywodzący się z najlepszych uczniów danej szkoły, działali później np. w gimnazjach luterańskich w Toruniu i Gdańsku, szkołach pijarskich, jezuickich czy szkołach Komisji Edukacji Narodowej – przesłuchiwali zadane lekcje, powtarzali materiał, tłumaczyli niejasności.
Korepetycje coraz powszechniejsze
Obecnie na całym świecie rodzice coraz częściej zatrudniają korepetytorów, których zadaniem jest uzupełnienie edukacji otrzymywanej w szkole. Trudno o wiarygodne dane liczbowe, gdyż – przynajmniej w Polsce – wielu korepetytorów pracuje w szarej strefie. Na pewno w ciągu ostatnich dziesięciu lat obserwujemy gwałtowny rozwój rynku.
W 2014 roku Przemysław Ziółkowski w tekście opublikowanym w czasopiśmie Studia Dydaktyczne („Korepetycje: wsparcie czy porażka współczesnej dydaktyki?” nr 26, str. 281-297) przytacza liczby „lekcji prywatnych” dla wybranych krajów, ale nie pochodzą one z tego samego rocznika. I tak, stosunkowo najmniejszy zasięg miały korepetycje w Niemczech (korzystało z nich 14,8% uczniów w 2010 r.), Kanadzie (18% – ale to dane z 1997 roku) i Wielkiej Brytanii (20% w 2007 roku). W Portugalii, Słowacji, Chinach i Japonii w 2007 roku z dodatkowych zajęć korzystało od 55 do 65% uczniów, w tym samym przedziale znalazła się Polska (67% uczniów). Jeszcze szerszy był zasięg w Kenii, Grecji i Azerbejdżanie (86 – 90% uczniów w podobnym okresie).
Mówiąc o „korepetycjach” trzeba pamiętać, że to nie tylko prywatne lekcje w formule „jeden na jeden”, ale nauka w kilkuosobowych grupach, czy kursy przygotowujące do egzaminów. To może też być pomoc rodzicom w ich obowiązkach opiekuńczych, polegająca na monitorowaniu odrabiania zadań domowych. W wielu krajach znana jest forma „dokształcania się” na kursach letnich (ciekawe informacje można znaleźć na stronie https://blog.prepscholar.com/summer-school-for-high-school-students, gdzie czytamy m.in. że ten czas można przeznaczyć zarówno na powtórne przerobienie materiału z przedmiotu, który w szkole sprawia trudności, jak i na dodatkowe zajęcia z dziedzin szczególnie interesujących uczestnika czy na przygotowanie do egzaminów wstępnych do szkoły wyższej).
… i coraz cenniejsze
W odróżnieniu od nauki „bezpłatnej” (czyli finansowanej przez budżet państwa z podatków wszystkich obywateli), tradycyjne korepetycje wymagają dodatkowego wkładu finansowego. Jakiś czas temu udzielania korepetycji podejmowali się głównie studenci i wtedy ceny były stosunkowo skromne. A chociaż przytaczanie konkretnych kwot sprzed wielu lat nie ma większego sensu w obliczu zmieniających się kosztów utrzymania i zarobków, warto przypomnieć, że pod koniec ubiegłego stulecia godzina lekcyjna korepetycji z języka obcego czy matematyki drenowała rodzicielską kieszeń na jakieś 20 złotych.
Dane podane w Raporcie z cen korepetycji w Polsce, opublikowanym w 2017 roku przez portal e-korepetycje.net (https://www.e-korepetycje.net/download/raport-z-cen-korepetycji-2017.pdf) dają obraz, który chociaż pochodzi sprzed kilku lat, całkowicie się już zdezaktualizował. Oto niektóre średnie (dla całego kraju): język polski: 29,62 – 42,84 zł, język angielski: 34,57 – 46,97, matematyka: 30,69 – 44,63 zł, chemia: 30,90 – 44,71 zł, biologia: 31,50 – 45,69 zł.
Tegoroczne oferty są oczywiście bardzo zróżnicowane, ale dolna granica dla dowolnego przedmiotu to 40 zł, a zdarzają się propozycje 300 czy 500 złotych za godzinę indywidualnych zajęć. Co ciekawe, dużo jest ofert dla nauczania początkowego („pomogę w odrabianiu lekcji i w przygotowaniu do testów”), w cenie raczej powyżej 50 złotych.
Dobre to, czy złe?
Na tak sformułowane pytanie nie można jednoznacznie odpowiedzieć. Łatwo za to wplątać się w zażartą dyskusję na forach społecznościowych, gdzie poszczególni uczestnicy wygłaszają swoje poglądy z pewnością godną inkwizycji hiszpańskiej. Trzymając się jednak pewnego poziomu konkretu – skoro samo zjawisko jest wielowymiarowe, można się do niego odnieść jedynie komentując poszczególne aspekty.
📌 „Bezpłatna” oświata – to pierwszy aspekt, którego zasadę podważa rozbujały rynek zajęć prywatnych. Doskonale wiemy, że „darmowy” jest wyłącznie dostęp do zajęć z podstawy programowej w szkołach publicznych, ale bez gwarancji ich jakości, ani nawet podstawowego zaopatrzenia w pomoce dydaktyczne (otworzyć oczy pomoże tekst, który pochodzi z jesieni zeszłego roku, więc nie daje gwarancji utrzymania wymienianych kwot w przyszłym roku szkolnym: https://www.bankier.pl/wiadomosc/Ile-kosztuje-darmowa-edukacja-w-Polsce-Nawet-1500-zl-na-miesiac-8422323.html).
Na pewno są szkoły i samorządy, które dobrze gospodarują skromnym budżetem, zapewniają bezpłatny udział w wycieczkach i przysłowiowe pieniądze na ksero, a może nawet obecność nauczyciela pomagającego w odrabianiu lekcji domowych w czasie pobytu dziecka na świetlicy, ale raczej nie jest to regułą.
Zawarowany w Konstytucji przywilej „darmowej oświaty” warto by więc uzupełnić o spis standardów –
rozszerzających te, które obecnie obowiązują (np. określające maksymalną liczebność oddziałów klasowych).
Aczkolwiek trudno ujmować w suchych zapisach prawnych kwestie jakościowe, można wypracować wskaźniki, które stałyby się fundamentem dla oferowanych przez szkołę, w ramach „darmowej oświaty”, szeregu zajęć dydaktyczno-wyrównawczych. W większości kanadyjskich szkół dzieci doświadczające trwałych czy przejściowych problemów w nauce mają do dyspozycji godziny po regularnych zajęciach, pod opieką nauczycieli wyspecjalizowanych w pracy z dzieckiem z trudnościami w uczeniu się; można powiedzieć, że to szkoła zapewnia darmowe korepetycje. Na takie zajęcia nie trzeba się formalnie zapisywać i każde dziecko może z nich skorzystać okazjonalnie, ale bywa i tak, że pedagog szkolny w porozumieniu z uczniem i rodzicami wpisuje obowiązek korzystania ze świetlicy w tzw. kontrakt pedagogiczny.
📌Pogłębianie nierówności w dostępie do edukacji to zdecydowanie ponure oblicze rynku korepetycji. Nie ulega wątpliwości, że dodatkowo płatne usługi prywatne nie są dla wszystkich – nie wszystkich rodziców stać na opłacenie ich z domowego budżetu. W konkurencji pod nazwą „pęd do wiedzy” (a raczej pęd do lepszych wyników i punktacji na egzaminach!) zawsze będą wygrywać uczniowie, których rodziny mają większe możliwości finansowe. Z badań Instytutu Spraw Publicznych wynika, że prawie 75% korzystających z prywatnych lekcji to uczniowie oceniający status swojej rodziny jako dobry (Ziółkowski, P. Korepetycje: wsparcie czy porażka współczesnej dydaktyki, op. cit.). Odsetek uczniów pochodzących z rodzin o wysokim statusie społeczno-ekonomicznym wynosi prawie 60%, podczas gdy tylko 35% uczestniczących w korepetycjach wywodzi się z rodzin o niskim statusie społeczno-ekonomicznym (ibid.). To oni statystycznie rzadziej wykazują zaangażowanie w edukację dziecka, szczególnie w formie poznawczej (wg modelu Grolnicka; w: Grolnick, W. S., Benjet, C., Kurowski, C. O. i Apostoleris, N. H. Predictors of parent involvement in children’s schooling. Journal of Educational Psychology, 89(3), 538–548, 1997).
Byłoby próżną spekulacją zastanawiać się, czy rodzice mniej zasobni angażowaliby korepetytorów, gdyby państwo pokrywało te dodatkowe koszty. Natomiast pogłębianiu się nierówności tam, gdzie dziecko z przyczyn zewnętrznych nie może zrealizować w pełni posiadanego potencjału, zapobiegłby sprawnie funkcjonujący mechanizm diagnostyki edukacyjnej. To nauczyciele byliby odpowiedzialni za „przepisanie” dodatkowych zajęć, a lokalny samorząd za opracowanie stosownej oferty, realizowanej przez kadrę dydaktyczną placówek edukacyjnych na danym terenie.
📌 Kolejny aspekt to kwestie systemowe edukacji: niestabilność programowa i efekt wsteczny systemu egzaminów zewnętrznych. Puchnąca z każdą kolejną edycją Podstawa Programowa, która w zamierzeniu miała określać głównie treści ogólne (wskazówki dotyczące kompetencji i zasadniczych obszarów wiedzy) oraz tzw. warunki realizacji (wskazówki dotyczące form metodycznych), upodobniła się do jednolitego programu, jaki znamy z okresu PRL-owskiej szkoły. Niestety, różni się od tamtego mnogością treści szczegółowych. Paradoksalnie, za pogardzanej „komuny” nauczyciele mogli pełniej realizować postulat indywidualizacji nauczania i urozmaicać program, wzbogacając go odpowiednio do zainteresowań własnych czy swoich uczniów.
Obecny zakres wiedzy już w szkołach podstawowych wyznacza tak ambitne cele, jakby wszyscy absolwenci mieli zadatki na naukowców czy myślicieli.
Zmusza to nauczycieli – dodatkowo doświadczających presji przełożonych, by szkoła („rozumami” uczniów) osiągała jak najwyższe wyniki w punktacji egzaminacyjnej, co przekłada się na pozycję w rankingach – do stosowania „przyspieszonej metody nauczania”. Na lekcjach podają kolejne porcje treści, z minimalnym szacunkiem dla konieczności wyjaśniania, utrwalania na rozmaite sposoby i powtórek.
Wielu uczniów opuszcza lekcje z uzasadnionym przekonaniem, że nie zrozumieli czy nie opanowali „zadanej” umiejętności, co sprawia, że
korepetycje stają się z opcjonalnego koniecznym uzupełnieniem nauki szkolnej.
Co ciekawe, w trakcie badań nie stwierdzono jednoznacznie pozytywnego związku między korzystaniem z korepetycji a wynikami egzaminów (Hawrot, A. (2015). Pozaszkolna pomoc w nauce. Edukacja 2(133), 99-114; Roman Dolata, Anna Hawrot, Grzegorz Humenny, Aleksandra Jasińska, Maciej Koniewski, Przemysław Majkut, Tomasz Żółtak (2013). Trafność metody edukacyjnej wartości dodanej dla gimnazjów. IBE, Warszawa.), ale te badania przeprowadzano dziesięć lat temu i niewykluczone, że obecnie wyniki byłyby odmienne.
📌 Zindywidualizowanie zajęć, pozwalające na indywidualne podejście do każdego odbiorcy to argument przemawiający za korepetycjami w ujęciu jeden-na-jeden. Pozwala na pracę z uwzględnieniem specyficznych kanałów przyswajania informacji; można stworzyć kinestetykowi możliwość nauki w ruchu, można lepiej dotrzeć do osoby wycofanej – tym bardziej, że zajęcia odbywają się często w domu ucznia czy uczennicy, w zapewniającym bezpieczeństwo otoczeniu.
Inny aspekt korepetycji to fakt, że brak „publiczności” ośmiela niepewnych swoich możliwości. Korepetytor nie stawia stopni, nie wyszydza braku wiedzy, częściej będzie w stanie przeanalizować braki i zidentyfikować specyficzne trudności w przyswajaniu wiedzy czy umiejętności. Oczywiście szkoła może częściowo naśladować owe „dobre” elementy korepetycji – np. zmienić system oceniania, umożliwić uczniom „ruch na żądanie” itp.
📌 Ideę korepetycji nobilituje również fakt wielorodności motywów uczestników zajęć, dostosowania ich charakteru do potrzeb odbiorcy. Inaczej pracuje się z osobami, które chcą uzupełnić bieżące braki, inaczej, gdy celem jest przygotowanie do konkretnego egzaminu.
Inaczej pracuje się z osobami pragnącymi rozszerzyć program szkolny, czy takimi, które lubią przyswajać wiedzę w swoim tempie i według swoich upodobań. W takich „korepetycjach” chodzi nie o pomoc w przyswajaniu programu szkolnego w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale o stworzenie uczniom i uczennicom możliwości poszerzania wiedzy i doskonalenia kompetencji w interesujących ich obszarach.
Funkcję tę zaspokajają w pewnym stopniu pozalekcyjne zajęcia dodatkowe organizowane w szkołach, ale od czasu ostatniej „reformy” systemu edukacji można się spodziewać, że coraz mniej dzieci będzie miało siły i wyporność umysłu na poświęcanie jeszcze więcej czasu na naukę – po zakończeniu lekcji (najwcześniej o godzinie pierwszej, częściej po drugiej), po odrobieniu obowiązkowych zadań domowych (przeciętne dziecko w szkole podstawowej poświęca na to dwie godziny dziennie) i powtórzeniu materiału do kolejnych sprawdzianów. Z drugiej strony, trudności budżetowe wpływają na ograniczenie możliwości działania samorządów w tym zakresie.
I w ten sposób wracamy do kwestii możliwości finansowych organów prowadzących placówki oświatowe. Wiedzę, jak stworzyć warunki, w których uczniowie i uczennice nie będą potrzebować korepetycji – już mamy.